sobota, 22 lutego 2014

Lutowe nowości, odkrywamy włości



W trakcie niezwykle męczącej sesji i podczas szaroburych, zimnych dni i nocy, o których nie chcę pamiętać, wspominałam sobie czasami wiosnę, lato, zieleń i jakoś tak automatycznie wracałam myślami do naszego wspólnego ogródka. Tak bardzo chciałam się tam znaleźć, posiać jakieś kwiatki, przyciąć jakieś drzewko, opielić jakąś grządkę… No i doczekałam się. W sobotę 15 lutego zaczęliśmy…
Na terenie rodzinnej posesji znajdował się niegdyś duży budynek, w którym hodowano króliki, kury, świnie. Wraz z gospodarczym przełomem, jaki nastąpił w kraju, utrzymywanie tak wielkiej liczby zwierząt przestało być opłacalne. A potem trzeba było zrobić coś z zadaszonym budynkiem, który nie był wcale małych rozmiarów. Żeby uniknąć bezsensownego opłacania podatków za coś, z czego się nie korzysta, postanowiono zburzyć go.
I całkiem na nasze szczęście, nieszczęsna budowla nie była zbyt stabilnej konstrukcji. Do tej pory sypią się z niej fragmenty murów, osypują resztki tynków i odpadają cegły.
Jednak kilkanaście dobrych lat minęło od rozbiórki tego wielgachnego zwierzyńca i tyle czasu zupełnie wystarczyło, żeby na kupie gruzu utworzyła się… kilkudziesięciocentymetrowa warstwa darni złożonej z mchu, trawy, dzikich pnączy i… dwumetrowych pokrzyw!
Wciąż nie mogę uwierzyć, że w niecałe 5 dni, dosłownie po parę godzinek dziennie, raz więcej, a raz mniej, udało nam się odkryć całe fundamenty tej ceglastej ruiny…
Zaczęło się dosłownie od fragmentu betonowego wylewiska, który spontanicznie rozgrzebałam mniej więcej w połowie po środku budowli. Nie ukrywam, że z początku było bardzo ciężko, z kilku względów. Mieliśmy osłabione siły, bo przez ostatnie miesiące praktycznie w ogóle nie ruszaliśmy się dłużej niż godzinę dziennie na świeżym powietrzu. Po pierwszym dniu miałam niesamowite zakwasy na tylnej części ud spowodowane ciągłym schylaniem się. Ale wtedy poczułam, że żyję, że krew dociera do wszystkich komórek mojego ciała, ożywia je i napawa siłą do dalszej pracy. Nasza motywacja do pracy była przeogromna, a ja tryskałam radością każdego poranka, kiedy zobaczyłam za oknem promienie słoneczne oświetlające naszą działeczkę.
A jak wyglądała nasza wspólna praca? Już opowiadam. Na początku należało usunąć z powierzchni darni wszystkie cegły oraz ich mniejsze fragmenty. Wówczas ciężar darni był na tyle zmniejszony, że byłam w stanie odrywać kolejne fragmenty ściółki od powierzchni betonu. Ile takich cegłówek leżało na powierzchni? Nie mam bladego pojęcia o wartości liczbowej, nawet takiej szacunkowej, ale wierzcie mi na słowo, że był ich OGROM. W odrywaniu płatów darni przeszkadzały odłamki szkieł oraz długie, ciągnące się dosłownie metrami, kłącza pokrzyw i korzenie zupełnie nie wiem jakich roślin. 


Co można było znaleźć w tym budowlanym rumowisku? Bez przesady ujmę to tak, że prawie  WSZYSTKO. Szkło, kamienie, robaki, słoiki, butelki, gumowe rury, gwoździe, pręty, zimujące ślimaki, plastikowe kubki, części samochodowe, puszki, worki, nawozy do roślin (pełne, zakręcone butelki!), kafle, druty kolczaste, papę z dachu, patelnię, włóczki, jaszczurki… Tak, uratowałam życie kilkudziesięciu jaszczurkom żyworódkom, przenosząc je w bezpieczniejsze miejsce za ogrodzenie, gdzie nie groził im metalowy szpadel i grabie. 
 
Znajdowane cegłówki układaliśmy precyzyjnie jedna obok drugiej w rządku w taki sposób, aby podeprzeć resztki wystających, przechylonych murków. Dlaczego? Bo część z nich chcemy przemienić w podwyższone rabaty. Chciałabym, aby w przyszłości znalazły się na nich iglaki, które będą stanowiły na wiosnę i w lecie tło odpowiednio dla roślin cebulowych oraz jednorocznych.  
 
Znaleźliśmy wspaniałe rozwiązanie, co zrobić z fragmentem ściany bocznej, która góruje z jednej strony nad betonowym prostokątem. Otóż pod nią można wybudować z cegieł podwyższoną donicę dla pnączy i połączyć ją z półokrągłym oczkiem wodnym, również wykonanym z cegieł. Ale o tym kiedy indziej.
 
Część darni wraz z wszelakimi przedmiotami w niej zalegającymi przerzuciliśmy łopatami pomiędzy dwa murki stykającymi się z wysoką ścianą. W tym celu wypełniliśmy przyszłą podwyższoną rabatę, a na tę warstwę nałożymy w swoim czasie warstwę ziemi ogrodowej i posadzimy rośliny. A znaczną część gruzowiska musieliśmy niestety pozostawić na środku betonu; potem będziemy to wrzucać w ustalone już miejsce kolejnej podwyższonej rabaty. 
 
Co chcemy stworzyć w przyszłości? Pragniemy urządzić patio. Oczko wodne, podwyższone rabaty, donice z roślinami, stolik, krzesła… Miejsce, gdzie będzie można grillować, spotkać się z rodziną, przyjaciółmi czy tylko we dwoje. 
Co mnie najbardziej cieszy? To, że wykonaliśmy już najcięższą i tę najbardziej niewdzięczną robotę. Kosztowało nas to niemały wysiłek, cierpliwości, ale nieposkromione chęci i ambicje pozwoliły nam dotrzeć do końca i sprawić, że betonowa posadzka znów ujrzała światło dzienne. Oboje jesteśmy bardzo zadowoleni ze swojej pracy i z dumą każdego ranka mówimy: „Patrz, jak to wszystko się zmieniło, jak było, a jak jest teraz!”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz