W trakcie niezwykle męczącej
sesji i podczas szaroburych, zimnych dni i nocy, o których nie chcę pamiętać,
wspominałam sobie czasami wiosnę, lato, zieleń i jakoś tak automatycznie
wracałam myślami do naszego wspólnego ogródka. Tak bardzo chciałam się tam znaleźć,
posiać jakieś kwiatki, przyciąć jakieś drzewko, opielić jakąś grządkę… No i
doczekałam się. W sobotę 15 lutego zaczęliśmy…
Na terenie rodzinnej posesji
znajdował się niegdyś duży budynek, w którym hodowano króliki, kury, świnie.
Wraz z gospodarczym przełomem, jaki nastąpił w kraju, utrzymywanie tak wielkiej
liczby zwierząt przestało być opłacalne. A potem trzeba było zrobić coś z
zadaszonym budynkiem, który nie był wcale małych rozmiarów. Żeby uniknąć
bezsensownego opłacania podatków za coś, z czego się nie korzysta, postanowiono
zburzyć go.
I całkiem na nasze szczęście,
nieszczęsna budowla nie była zbyt stabilnej konstrukcji. Do tej pory sypią się
z niej fragmenty murów, osypują resztki tynków i odpadają cegły.
Jednak kilkanaście dobrych lat
minęło od rozbiórki tego wielgachnego zwierzyńca i tyle czasu zupełnie
wystarczyło, żeby na kupie gruzu utworzyła się… kilkudziesięciocentymetrowa
warstwa darni złożonej z mchu, trawy, dzikich pnączy i… dwumetrowych pokrzyw!
Wciąż nie mogę uwierzyć, że w
niecałe 5 dni, dosłownie po parę godzinek dziennie, raz więcej, a raz mniej,
udało nam się odkryć całe fundamenty tej ceglastej ruiny…
Zaczęło się dosłownie od
fragmentu betonowego wylewiska, który spontanicznie rozgrzebałam mniej więcej w
połowie po środku budowli. Nie ukrywam, że z początku było bardzo ciężko, z
kilku względów. Mieliśmy osłabione siły, bo przez ostatnie miesiące praktycznie
w ogóle nie ruszaliśmy się dłużej niż godzinę dziennie na świeżym powietrzu. Po
pierwszym dniu miałam niesamowite zakwasy na tylnej części ud spowodowane
ciągłym schylaniem się. Ale wtedy poczułam, że żyję, że krew dociera do
wszystkich komórek mojego ciała, ożywia je i napawa siłą do dalszej pracy.
Nasza motywacja do pracy była przeogromna, a ja tryskałam radością każdego
poranka, kiedy zobaczyłam za oknem promienie słoneczne oświetlające naszą
działeczkę.
A jak wyglądała nasza wspólna
praca? Już opowiadam. Na początku należało usunąć z powierzchni darni wszystkie
cegły oraz ich mniejsze fragmenty. Wówczas ciężar darni był na tyle
zmniejszony, że byłam w stanie odrywać kolejne fragmenty ściółki od powierzchni
betonu. Ile takich cegłówek leżało na powierzchni? Nie mam bladego pojęcia o
wartości liczbowej, nawet takiej szacunkowej, ale wierzcie mi na słowo, że był
ich OGROM. W odrywaniu płatów darni przeszkadzały odłamki szkieł oraz długie,
ciągnące się dosłownie metrami, kłącza pokrzyw i korzenie zupełnie nie wiem
jakich roślin.
Co można było znaleźć w tym
budowlanym rumowisku? Bez przesady ujmę to tak, że prawie WSZYSTKO. Szkło, kamienie, robaki, słoiki,
butelki, gumowe rury, gwoździe, pręty, zimujące ślimaki, plastikowe kubki,
części samochodowe, puszki, worki, nawozy do roślin
(pełne, zakręcone butelki!), kafle, druty kolczaste, papę z dachu, patelnię,
włóczki, jaszczurki… Tak, uratowałam życie kilkudziesięciu jaszczurkom
żyworódkom, przenosząc je w bezpieczniejsze miejsce za ogrodzenie, gdzie nie
groził im metalowy szpadel i grabie.
Znajdowane cegłówki układaliśmy
precyzyjnie jedna obok drugiej w rządku w taki sposób, aby podeprzeć resztki
wystających, przechylonych murków. Dlaczego? Bo część z nich chcemy przemienić
w podwyższone rabaty. Chciałabym, aby w przyszłości znalazły się na nich
iglaki, które będą stanowiły na wiosnę i w lecie tło odpowiednio dla roślin
cebulowych oraz jednorocznych.
Znaleźliśmy wspaniałe
rozwiązanie, co zrobić z fragmentem ściany bocznej, która góruje z jednej
strony nad betonowym prostokątem. Otóż pod nią można wybudować z cegieł
podwyższoną donicę dla pnączy i połączyć ją z półokrągłym oczkiem wodnym,
również wykonanym z cegieł. Ale o tym kiedy indziej.
Część darni wraz z wszelakimi
przedmiotami w niej zalegającymi przerzuciliśmy łopatami pomiędzy dwa murki
stykającymi się z wysoką ścianą. W tym celu wypełniliśmy przyszłą podwyższoną
rabatę, a na tę warstwę nałożymy w swoim czasie warstwę ziemi ogrodowej i
posadzimy rośliny. A znaczną część gruzowiska musieliśmy niestety pozostawić na
środku betonu; potem będziemy to wrzucać w ustalone już miejsce kolejnej
podwyższonej rabaty.
Co chcemy stworzyć w przyszłości?
Pragniemy urządzić patio. Oczko wodne, podwyższone rabaty, donice z roślinami,
stolik, krzesła… Miejsce, gdzie będzie można grillować, spotkać się z rodziną,
przyjaciółmi czy tylko we dwoje.
Co mnie najbardziej cieszy? To,
że wykonaliśmy już najcięższą i tę najbardziej niewdzięczną robotę. Kosztowało
nas to niemały wysiłek, cierpliwości, ale nieposkromione chęci i ambicje
pozwoliły nam dotrzeć do końca i sprawić, że betonowa posadzka znów ujrzała
światło dzienne. Oboje jesteśmy bardzo zadowoleni ze swojej pracy i z dumą
każdego ranka mówimy: „Patrz, jak to wszystko się zmieniło, jak było, a jak
jest teraz!”.